Po długiej zimie zrobiło się wreszcie ciepło, choć nadal trafiają się przebłyski jesiennej pogody. Rośliny kwitną, a ja nastawiłem kilkanaście litrów wina kwiatowego, rywalizując o zasoby z okolicznymi pszczołami.

A skoro o pszczołach mowa… Mamy właśnie 20 maja, czyli Światowy Dzień Pszczoły.

I z tej okazji chciałem przedstawić pewną aferkę, w której wystąpiły, w roli poszkodowanych, właśnie te owady. Pojawią się również dwie wielkie rolnicze korporacje, które już opisywałem na łamach bloga – SyngentaBayer. Będzie też parę znanych lobbystycznych twarzy.

Zapraszam do lektury!

Na pierwszym planie leży martwa pszczoła. Za nią widać szamana tańczącego taniec deszczu. Dalej w tle widać płonące lasy i spadające meteory. Kolor dymu zmieniono na czerwoną barwę zaprawy neonikotynoidowej.

Źródło: film „Nie patrz w górę”. Przeróbki moje.

Uwaga

Tak jak przy innych wpisach poruszających tematy chemiczne – nie próbuję orzekać, czy coś jest szkodliwe. To nie moja działka, niech każdy sobie wyrobi własne zdanie. Nie jestem też działaczem ani sympatykiem organizacji ekologicznych.
Sprawy szkodliwości będą tak naprawdę tłem do pokazania wyraźnych, udokumentowanych przykładów manipulowania opinią społeczną.

Spis treści

Zarys tematu

Do roślin uprawnych dobierają się różne szkodniki. Pozostawione samym sobie, mogłyby przytłoczyć albo wręcz zjeść nasze rośliny. Rolnicy na różne sposoby z nimi walczą. Czasem stosują środki chemiczne zwane ogólnie pestycydami (z łaciny: „szkodnikobójcze”). Wśród nich są środki owadobójcze, czyli insektycydy.

To wiele różnych rodzajów substancji. Wśród nich są neonikotynoidy (dla zwięzłości będę czasem pisał NN).
Skojarzenie z nikotyną, która z kolei może się kojarzyć z papierosami, jest nieprzypadkowe. To ta sama „rodzina” chemiczna.

Istnieją różne ich warianty – tiametoksam, imidakloprid, klotianidyna… Nie tak istotne dla naszej sprawy. Istotniejsze są natomiast dwie główne formy ich stosowania – opryski i zaprawa nasienna.

Opryski to prosta sprawa – bierze się środek, miesza go z wodą, a następnie wyjeżdża się traktorem na pole i rozpyla mieszankę po roślinach.
Bezpośrednie trafienie chmurą byłoby dla pszczół szkodliwe i pod tym względem raczej nie ma wątpliwości. Dlatego przepisy dopuszczają oprysk tylko w godzinach wieczornych, gdy nie ma pszczół na polu.

Zaprawa nasienna polega z kolei na tym, że nasiono obtacza się bezpośrednio w środku owadobójczym. Kiedy wyrasta z niego roślina, to również jest pokryta ochronną warstwą.
Możliwa jest sytuacja, kiedy podczas automatycznego zasiewu takich nasion dojdzie do uwolnienia w powietrze chmur sproszkowanego środka. Wtedy mamy efekt jak przy oprysku.

Słoik wypełniony czerwonymi nasionami

Nasiona kukurydzy pokryte zaprawą neonikotynoidową.

Dojrzała dyskusja na temat NN dotyczy jednak nie tyle „wlotu w chmurę” i nagłej śmierci, co pozostałości obecnych na roślinach oraz ich pyłku.
Jaki jest ich efekt na dłuższą metę? Czy kumulują się w glebie lub w ciałach pszczół? Czy wchodzą w interakcje z innymi pestycydami? Czy osłabiają pszczoły na tyle, że coś innego może je łatwo dobić?

Historia

Źródła

Sprawę neonikotynoidów w USA opisuje obszernie artykuł z The Intercept z 2020 roku.
Cennym źródłem odnośnie spraw europejskich jest też dokument „Bayer i pszczoły”, nakręcony przez Deutsche Welle i publicznie dostępny na YouTubie.
Bardziej naukowe omówienie wpływu neonikotynoidów (ale przystępnie i po polsku!) znajdziemy w artykule Nauki dla Przyrody.
Jeśli w części historycznej wprost nie linkuję do jakiegoś faktu, to znaczy że pochodzi z któregoś z pierwszych dwóch źródeł.

Pierwszym neonikotynoidem wprowadzonym na rynek był imidakloprid, w 1994 roku. Francja zakazała jego stosowania już w 2003 roku, wyrażając obawy wobec jego szkodliwości dla pszczół.

Poza tym ogólnie o sprawie NN nie było głośno. Aż nagle w roku 2006 doszło do niepokojącego zjawiska w USA. W różnych stanach pszczoły nagle opuściły ule, pozostawiając królową i nieliczne robotnice. Pszczelarze stracili średnio 30 procent rojów.
Było o tym na tyle głośno, że wypowiadała się nawet administracja prezydencka. Samo zjawisko określono mianem CCD (ang. Colony Collapse Disorder; dosłownie „syndrom zapaści kolonii pszczelich”).

Kolejny pogrom – ale łatwiejszy do wyjaśnienia – mieliśmy w 2008 roku w Niemczech, w Badenii-Wirtembergii. Doszło tam do masowego wymarcia pszczół, krótko po tym jak zasiano nasiona kukurydzy potraktowane zaprawą NN. Podczas zasiewu uniosła się chmura, poleciała na pola rzepaku i dosięgła owadów.

Bayer szybko wypłacił odszkodowania. Żeby móc je odebrać w trybie szybkim, rolnicy musieli zrzec się wszelkich dalszych roszczeń. Wielu wybrało tę opcję, sprawa przycichła.

I znów wracamy do USA!
W 2010 roku okazało się, że badanie wykonane w 2006 r. przez Bayera na żądanie EPA (amerykańska Agencja Ochrony Środowiska) – dzięki któremu uzyskali zgodę na wprowadzenie swojej klotianidyny – miało pewną rażącą słabość.

Słabość polegała na tym, że porównywano dwie różne grupy pszczół, ale ule z nimi ustawiono tak blisko siebie, że różnice mogły się zacierać. Trudniej było dostrzec różnice między pszczołami stykającymi się z NN a tymi, które kontaktu mieć nie powinny.
Kierowniczka badań, wcześniej niezwiązana z Bayerem, została po ich przeprowadzeniu obdarowana stanowiskiem swego rodzaju ambasadorki na swojej uczelni.

Ciekawostka

Sprawa wyszła na jaw właściwie przypadkiem, kiedy pewien pszczelarz tworzył artykuł na temat klotianidyny. W rozmowie z osobą z EPA dowiedział się o wewnętrznym dokumencie, w którym pracownicy wyrażają swoje obawy. Poprosił o niego i po prostu go dostał.
Wbrew pogłoskom nie był to zatem żaden wyciek dokumentów z EPA. Tylko przypadek prozaiczny, kiedy każdy mógł poprosić, ale nikt na to nie wpadł.

Unijne zakazy

W tym momencie ruszyła lawina. Zaczęły pojawiać się kolejne badania dowodzące, że neonikotynoidy nie tylko przelatują na rośliny kwitnące, ale również utrzymują się w glebie i mogą łatwo przedostawać się do wód. Na ich niekorzyść orzekła EFSA (Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności).

W 2013 roku Komisja Europejska zakazała stosowania trzech rodzajów NN w formie zaprawy na roślinach kwitnących, przyciągających pszczoły. Były to: tiametoksam od Syngenty, imidakloprid od Bayera, klotianidyna od Takedy i Bayera.

Grupy branżowe oczywiście biły na alarm, że teraz rolnicy będą musieli używać groźniejszych środków, a rolnictwo czeka zapaść.

Ale Unia chyba jakoś przeżyła. Bo kilka lat później, w 2018 roku, zakazano stosowania tej trójki na wszystkich roślinach, nie tylko kwitnących. Zaś w 2020 roku wygasła zgoda na czwarty, tiakloprid.

Bayer straszył w oficjalnych oświadczeniach, że zakazanie tych środków oznacza powrót do starszych, groźniejszych insektycydów. I że opryski będą częstsze, co… zwiększy emisję dwutlenku węgla (bo traktorki będą częściej jeździć).

Próbowali również odwołać się od unijnego zakazu, ale Trybunał Sprawiedliwości UE w 2021 roku go podtrzymał.

Zakazy zostawiały jednak furtkę na nagłe wypadki. Władze krajów Unii mogły udzielać tymczasowego, warunkowego pozwolenia, jeśli czuły że sytuacja tego wymaga. Korporacjom pozostało przymilanie się do władz poszczególnych krajów.
W przedziale czasowym 2013-2019 udzielono warunkowej zgody na użycie NN równe 206 razy. Również w Polsce, o czym bliżej końca wpisu.

Wolna amerykanka

A w USA? W 2014 roku administracja Obamy opracowała zarys strategii ochrony pszczół, wprost pisząc w niej o konieczności zbadania wpływu insektycydów.

Wydawało się, że szykują się ograniczenia. Ale lobby (osoby i organizacje reprezentujące branżę i przymilające się do decyzyjnych osób) działało prężnie. Ograniczenia wprowadzono ostatecznie tylko w kilku stanach. A w większej części USA zaprawy NN pozostały dopuszczone do użytku.

Jak wiele innych rzeczy. W Unii rozpatruje się głównie szkodliwość dla istot żywych, w Ameryce dla firm. Często prowadzi to do rozbieżnych decyzji.

Intercept opisuje ciekawą strategię pozycjonowania w Google’u, jaką opracowała branża.
Postawili na liczne kampanie zachęcające do ochrony pszczół. I nie tylko dla poprawienia reputacji – chodziło też o zalanie internetu artykułami, w których ich nazwa pojawia się w pozytywnym kontekście. Żeby treści na temat szkodliwości NN zostały zepchnięte na dalsze strony.

Przykłady branżowej narracji

Naciski polityczne to dla firm jedno ze skuteczniejszych narzędzi umacniania wpływów. Ale to nie wystarczy, bo polityków można zmienić. Dlatego kształtują również opinię społeczną. Bagatelizując problemy, wskazując zastępczych winnych, ocieplając swój wizerunek.

Spojrzymy teraz na przykłady narracji na temat NN, wychodzącej od stron mocno powiązanych z korporolnictwem. Potem powielały ją mniejsze portale popularyzatorskie. Przekonując niektórych, że cała sprawa to tylko panika ekoświrów.

„Nie grozi nam apokalipsa”

Po zdarzeniu z 2006 roku media podchwyciły temat i zaczęły pisać o „pszczołokalipsie” (ang. beepocalypse). Przytaczano nieistniejący cytat Einsteina, sugerowano że bez możliwości zapylania wymrą rośliny, a zatem może i życie ludzkie.

I tak, było to szukanie sensacji i granie na emocjach. Zmora współczesnych mediów.

Królowe pszczół są bowiem całkiem płodne i rozmnażane w kontrolowanych warunkach. Można z nich odtworzyć roje, jeśli zajdzie taka potrzeba. Uzupełnić straty. Jest to uciążliwe i kosztowne… No ale działa. Da się przezwyciężyć straty metodą brute force, stale „rekrutując” nowe pszczoły.

Tylko że nie jest to rozwiązanie szczególnie zdrowe.
Pewien artykuł z Washington Post opisuje, że to spore obciążenie finansowe dla pszczelarzy. Dlatego przerzucają koszty na konsumentów. Cena miodu w handlu detalicznym w USA, w okresie między pszczołokalipsą a rokiem napisania artykułu (2016), wzrosła dwukrotnie.

Pojawiło się też ryzyko, że pszczelarstwo po prostu przestanie się opłacać. A wtedy zapas pszczół niewiele pomoże.

O tym jednak milczy branżowa narracja. Najpierw stawiają naciąganą tezę – że ktoś na serio myślał o apokalipsie – a potem ją obalają. W ten sposób przykładowy odbiorca może poczuć ulgę. „Zwykły szum medialny, wszystko jest OK”.
I umyka gdzieś fakt, że coś się jednak zmieniło na niekorzyść.

„Liczebność pszczół ma się dobrze”

To rzecz ściśle powiązana z poprzednią, ale sugerująca coś bardziej optymistycznego. Tak głosi m.in. Bayer w oficjalnych komunikatach – jak ten z 2016 roku, kiedy krytykują zakaz stosowania NN na przydomowych trawnikach, wprowadzony w stanie Maryland (punkt 5):

Przepisy opierają się na założeniu, że populacja pszczół maleje, a przyczyną są neonikotynoidy. W rzeczywistości populacja pszczół w USA stabilnie rosła przez ostatnie dwadzieścia lat, co ściśle pokrywa się z upowszechnieniem neonikotynoidów.

Tłumaczenie moje.

Tylko że to manipulacja. Po pierwsze: dane dotyczące wzrostu skupiają się na efekcie końcowym. Nie pokazują, jakie straty musieli przezwyciężyć pszczelarze. Nie znajdziemy w nich informacji o tym, że działalność staje się mniej opłacalna, roje trudniejsze w utrzymaniu, że ceny miodu wzrosły.

Po drugie – mowa tutaj o jednym konkretnym gatunku pszczół. Pszczołach miodnych. Skąd to wiem, jeśli ten konkretny fragment nie mówi tego wprost? Bo to kluczowy element branżowej narracji.
Mówi się o pszczołach hodowanych komercyjnie, łatwych do uzupełnienia. Pomija się wpływ na dzikie zapylacze. Cały problem fajnie pokazuje inny dokument od Deutsche Welle, Why we’re saving the wrong bees. Jak sugerują:

Uznanie pszczoły miodnej za wierny obraz pszczół jest jak uznanie kury za wierny obraz ptaków.

Problem jest nagłaśniany również przez polskich biologów – tak w formie artykułów, jak i sympatycznych rysunków:

Pokolorowany rysunek pokazujący trzy pszczoły z ludzkimi minami na białym tle. Ta na pierwszym planie trzyma tabliczkę z napisem 'Ratuj pszczoły (czyli mnie!)'. Dwie z tyłu, mające symbolizować murarkę i trzmiela, są blisko siebie. Jedna mówi do drugiej: 'Nie sądzisz, że miodna za bardzo gwiazdorzy?'.

Źródło: Pod Kreską.

Jakiś nastoletni darwinista z wąsikiem mógłby w tym miejscu pisnąć: „Ale co mnie jakieś dzikie obchodzą, iks de? Taka cena rozwoju!”.

Tylko że niektóre dzikie gatunki są bardzo wydajne w zapylaniu chociażby drzew owocowych. Można powiedzieć, że są lepiej zoptymalizowane do tego zadania.
Gdyby wymarły, a ich rolę musiałyby przejąć pasieki z pszczołami miodnymi (jak w USA, gdzie często wynajmuje się zapylacze), to trzeba by zaangażować znacznie więcej zasobów.

A chyba nawet najbardziej darwinistyczny amigo nie chciałby Rynku małego, słabego i niewydajnego? :wink: Dzikie zapylacze są jak darmowa siła robocza, ich wymieranie jest niekorzystne dla społeczeństwa.

Ale koncerny chemiczne nie prowadzą sadów ani pasiek, im to obojętne. W ich interesie jest natomiast uspokojenie nastrojów. A zatem udostępniają te nieszczęsne wykresy dla pszczoły miodnej. Próbują się przymilać do pszczelarzy. I mówią, że nie dzieje się nic złego.

Zrzut ekranu pokazujący fragment tekstu mówiący, że liczebność pszczół rosła od czasu wprowadzenia neonikotynoidów. Poniżej widać dwa wykresy pokazujący stabilną, lekko rosnącą liczbę uli.

Źródło: Genetic Literacy Project, stronka probranżowa.

„Wszystkiemu winna warroza”

Liczebność liczebnością, ale warto jednak jakoś wyjaśnić straty. Branża znalazła idealnego kozła ofiarnego – gatunek inwazyjny roztoczy z Azji, o nazwie łacińskiej varroa destructor oraz nazwie polskiej dręcz pszczeli.

Obie nazwy brzmią groźnie, zresztą słusznie. Te pajęczaki to zmora pszczelarzy.
Przyczepiają się do pszczół i wysysają z nich hemolimfę oraz tkankę odpowiadającą za odporność. Po dostaniu się do ula robią to samo z czerwiami (pszczelimi niemowlakami), a do tego składają w ich komorach własne jaja.
Ich działania prowadzą do warrozy – osłabienia pszczół, często prowadzącego do ich śmierci.

Co ciekawe, dzikie pszczoły radzą sobie z dręczami – potrafią je z siebie zrzucać. Do tego co pewien czas odpieczętowują komory z młodymi, przeszkadzając dręczom w rozmnażaniu.

Pszczoły hodowlane zwykle tak nie potrafią. Dlaczego? Bo namnożono je pod kątem cech korzystnych z gospodarczego punktu widzenia. A w naturze przeżywały te, które umiały sobie radzić z zagrożeniami. Dwie ścieżki ewolucji.
Hodowlane są trochę jak pracownicy umysłowi ze strzeżonych osiedli. Zaś dzikie – jak zahartowani poszukiwacze przygód.

Ale nawet te mniej zaradne miodne kiedyś jakoś żyły. Pojawiły się hipotezy, że to NN je osłabiają, przez co dręcz szkodzi im bardziej niż zwykle.
A wielkie firmy próbowały to zakrzyczeć. Ogłosiły dręcza wielkim wrogiem, do tego stopnia że Bayer postawił na swoim kampusie jego pomnik (źródło: Intercept). „Tak, tak, to te podłe roztocza!”. Narracja poszła w świat, popularyzatorzy zaczęli podawać ją dalej.

A skoro Bayer już miał kozła ofiarnego, to pozostało jeszcze go zmonetyzować. Dlatego stworzyli serię produktów chemicznych do walki z dręczami.
Przykładem są plastry nasączone substancją roztoczobójczą, które wsuwa się do ula.
Albo nakładka na wejście, która przenosi tę substancję na pszczoły, gdy się przeciskają przez otwory.

Zdjęcia i wizualizacje dwóch produktów Bayera do ochrony pszczół przed dręczami

Jak wspomina w drugim filmie badacz z Bayera – trudno stworzyć coś, co by było szkodliwe dla roztoczy, ale nieszkodliwe dla pszczół. Ale jeśli pszczoły tylko lekko się otrą, to chyba nic złego im się nie stanie? Będzie mały dodatek do neonikotynoidów, które przyniosły z pola. Ale wszak niegroźnych.

„Wnioski z wielkiego badania są nieoczywiste”

W różnych krajach Europy przez dwa lata trwało badanie wykonywane przez niezależne laboratorium CEH, ale opłacone przez Syngentę i innych producentów. Wyniki opublikowano w Science. I były niekorzystne dla neonikotynoidów.

These field results confirm that neonicotinoids negatively affect pollinator health under realistic agricultural conditions.

Dowód na to, że jednak istnieje obiektywizm? Że w zdrowym przypadku pieniądze dają badanie, ale nie wyniki?

Możliwe, ale jest też ciemna strona. Obecność Syngenty oznaczała, że badacze dzielili się z nimi surowymi danymi, również odrzuconymi. Kiedy wnioski okazały się niekorzystne, to ktoś z Syngenty wziął te nieopublikowane dane i przekazał zaufanej stronce. A ta ulepiła z nich historię podważającą wyniki badania.

Stronką była Genetic Literacy Project, a autorem historii – jej właściciel, Jon Entine (jeszcze do niego wrócimy).

Zebrał część tych odrzuconych danych w tabelce i dowodził, że świadczą o braku wyraźnych zależności. Przyznał wprawdzie, że nie były publikowane, a pod tabelką jest dopisek, że są od kogoś z Syngenty. Ale nigdzie nie mamy szerszego kontekstu całej historii.

Implikacja? „Ci naukowcy-łobuziaki tak po prostu wzięli część danych i je sobie odrzucili. A w tych odrzuconych kryła się inna historia”!
A przecież gdyby tak się stało, to Entine by grzmiał – taki miał styl w sprawach dotyczących innego pestycydu. A tutaj jest spokojny. Tak jakby samo wywalenie danych nie było kontrowersyjne.

Więc może nie było? Może naukowcy brali do ostatecznej analizy tylko „pewniaki”, tendencje mocniej widoczne (co byłoby całkiem zgodne ze sztuką)? A reszta to szum?
Analogia: Entine wszedł do fabryki, ominął dział gotowych produktów, otworzył kosz z odpadkami. I mówi triumfalnie: „patrzcie, jaki badziew tu tworzą!”.

„Bez neonikotynoidów wrócą gorsze pestycydy”

To akurat mantra powtarzana przez całą branżę, znacznie ogólniejsza niż kwestia samych NN. Pojawia się praktycznie za każdym razem, kiedy próbuje się ograniczyć stosowanie ich produktów.

Jeśli chcemy zobaczyć, jak popularne jest to hasło, proponuję sprawdzić wspomnianą korpolubną stronkę. I na przykład wpisać w wyszukiwarkę (może być nawet wścibski Wujek Google):

"more toxic pesticides" site:geneticliteracyproject.org

W Wujku G pokazuje mi obecnie aż 193 wyniki. Na tej jednej stronie. I gwarantuję, że kontekst prawie zawsze będzie właśnie taki – zakaże się obecnych, to przyjdą gorsze.

Strony anglojęzyczne

Poznaliśmy narrację – „to wina warrozy”, „pszczół wręcz przybyło”, „badania są niejednoznaczne” – więc teraz rozpracujmy wybranych narratorów. Zaczynając od USA.

Jon Entine

To właściciel strony Genetic Literacy Project, którą miałem już okazję wcześniej omówić. Według ujawnionych maili – Poziom 2 wśród partnerów branżowych, czyli tuż poniżej oficjalnych grup interesów.

Działania twórców GLP są subtelne. Wiedzą, że czytają ich ludzie z naukową zajawką. Dlatego stwarzają pozory obiektywizmu, dają głos obu stronom. Ale, cytując krytyków, wybierają chętniej organizacje aktywistyczne. Sugerując, że to emocjonalna ciemnota jest czemuś przeciwna.

Wobec „swoich” stosują inne zwroty. Profesor, naukowiec, dokładnie zbadali – atrakcyjniejsze dla osób ze świata nauki. Nawet gdy to profesor komunikacji i marketingu, który stanowczo krytykuje wyniki biologów (hasło: professor david zaruk).

Entine, oprócz tekstów na łamach GLP, napisał również kilka artykułów o NN dla różnych portali (zwykle umieszczonych w zakładce contributors, gdzie każdy może sobie blogować):

  • Forbes, z lutego 2014 roku.

  • Wall Street Journal, z 2014 roku.

    Był to artykuł pt. Attack of the killer regulators („Atak morderczych prawodawców”), twierdzący że uregulowanie kwestii pestycydów tylko by zaszkodziło pszczołom.

  • HuffPost, z 2016 roku.

    Ten artykuł z kolei wychodzi poza pszczołę miodną i kwestionuje spadek populacji dzikich. Entine twierdzi, że te populacje trudno wiarygodnie policzyć, a zatem nie ma co mówić o spadku. A potem… przytacza statystyki o większej liczbie uli.

  • Slate, z czerwca 2017 roku. Zaraz do niego wrócimy.
  • Quillette – nowszy, z 2021 roku.

Na GLP wpisów jest całe zatrzęsienie, więc nie będę ich tu przytaczał. Ale sami możecie sprawdzić, że pojawiają się tam wszystkie wspomniane wyżej przykłady narracji.

Medialna ofensywa

Entine w swoich gazetowych artykułach linkował też do innych. Których autorzy na pozór byli niezwiązani z branżą… Póki nie wyszukało się ich nazwisk.

Przykład znajdziemy w artykule ze Slate’a (link wyżej). Entine opisuje tam wielkie badanie CEH, oczywiście kwestionując wnioski. Pisze, że dziennikarze większości gazet błędnie zinterpretowali dane, szukając sensacji. A „tylko Reuters i Washington Post się wybiły”.

Problem? To, co nazywa „Reutersem”, to artykuł jednej konkretnej dziennikarki. Kate Kelland. Tej samej, która – jak pokazały maile ujawnione podczas rozpraw sądowych – w innej sprawie przyjmowała stronnicze opracowania od branży.
Wplatała je w swoje artykuły, nie ujawniając kto był źródłem. Wysyłała im również do wglądu, przed publikacją, treść swoich artykułów.

Z kolei artykuł z Washington Post napisała niejaka Jenna Gallegos. Doktorantka odbywająca wówczas praktyki w dziale naukowym tej gazety.
Po ich zakończeniu napisała również artykuł dla samego GLP oraz liczne artykuły dla Alliance for Science. To również organizacja powiązana z branżą.

30 czerwca 2017 roku ukazał się artykuł Henry’ego Millera w Forbesie. Pisze w nim, że europejski zakaz jest oparty na niedbałych badaniach, nadmiernych dawkach. A populacja pszczół przecież urosła.

Linkuję do wersji z Archive.org – bo Forbes usunął oryginalny artykuł, jak i resztę twórczości tego człowieka. Po tym jak maile ujawniły, że potajemnie przyjmował treści do publikacji bezpośrednio od branży.

Metody sympatyków korporolnictwa często polegają na tworzeniu artykułów w miejscach publicznych albo tam, gdzie mają dojścia. Są na tyle stonowane, na ile wymagają tego regulaminy gazet. Nie ujawniają swoich powiązań. I cytują nawzajem swoje artykuły, używając wyłącznie nazw gazety. Tworząc mylne wrażenie, że znane źródła mówią z nimi jednym głosem.

David Zaruk (Risk Monger)

David Zaruk również jest powiązany z branżą – niegdyś pracował jako oficjalny (zarejestrowany) lobbysta, a później był prezesem jednej z firm z parasola PR-owego.

O ile GLP stwarza pozory źródła naukowego, o tyle RM stylizuje się na autentycznego i bezkompromisowego. „Risk Monger mówi jak jest”. „David Zaruk masakruje nieuków”. Być może takie coś trafia do młodych, zbuntowanych naukowców? Ja tam nie wiem.

W każdym razie stworzył kilka wpisów, wymierzonych głównie w samą Unię oraz poszczególne grupy opracowujące raporty niekorzystne dla NN:

  • Requiem for Neonicotinoids z marca 2018 roku.

    Krytykuje tutaj Unię za wprowadzenie zakazu, pisze że był oparty o szemrany dokument opracowany przez aktywistów. „Warroza to główne zagrożenie według wiodących entomologów”. „Wrócą starsze i gorsze pestycydy”. Badanie CEH nazywa „opartym na słabych korelacjach i działalności wolontariuszy”.

  • Beegate Revisited z 2017 roku.

    Skupia się na ostrym krytykowaniu grupy naukowców za to, że wprost deklarowali chęć wycofania NN z rynku. Pod koniec wpisu mamy przeprosiny, które Risk Monger zamieścił, kiedy skontaktował się z nim prawnik jednego z besztanych naukowców.
    Jest też zawoalowana groźba:

    I am sure you would not want the lawyers from Syngenta and BayerCropScience to engage in a similar form of dialogue with you.

Uwaga

Od teraz będą głównie strony, które (według mojej wiedzy) nie mają potwierdzonych powiązań z branżą. Zatem żadnych powiązań nie sugeruję. Niektórzy mogli uwierzyć w narrację, niektórzy mogą mieć poglądy zbieżne z interesami korporolnictwa.
Jest natomiast niezaprzeczalnym faktem, że konkretne osoby linkowały do konkretnych stron. Będę to ilustrował przykładami. Ujawnienie tych faktów zwiększa przejrzystość wokół spraw rolnictwa, więc leży w interesie społecznym.

Farm Babe

Farm Babe to popularyzatorka rolnictwa masowego. Nieraz reklamuje chemiczne środki ochrony roślin, krytykuje marki zaopatrujące się w żywność ekologiczną, tworzy wpisy we współpracy z organizacjami branżowymi.

Ciekawostka

Farm Babe oznaczałoby dosłownie „laska z farmy”. W USA mamy ogólnie całą grupę medialnych postaci o podobnych nazwach.
Pierwowzorem, wedle mojej wiedzy, jest od 2011 roku Food Babe, besztająca koncerny i niezdrową żywność (i, nie ukrywajmy, promująca własne wyroby). Potem do grona dołączyły inne postacie, często trzymające stronę korpo: Science Babe, Chow Babe, SciBabe, Food Science Babe, Food Hunk

Jeśli chodzi o Farm Babe i neonikotynoidy, warto wpisać sobie neonics w wyszukiwarkę na jej profilu facebookowym (na komputerze: ikona trzech kropek po prawej, opcja Szukaj), żeby zobaczyć różne posty.

  • 2 października 2017 roku udostępniła artykuł Entine’a ze Slate’a.
  • 20 marca 2018 roku udostępniła filmik strony Freethink, pokazujący że nie ma wymierania pszczół, bo liczba rośnie. Oczywiście wykres tylko dla miodnych.
  • 11 maja 2020 roku pisze ze smutkiem o wpisaniu amerykańskiego gatunku motyli na listę gatunków zagrożonych… Ale bez obaw! Korzystając z apki od Bayer Crop Science, można mapować populacje owadów, to na pewno im pomoże!

Można też wpisać w wyszukiwarkę bayersyngenta, żeby zobaczyć, jak często Farm Babe reklamowała ich produkty.

Thoughtscapism

To również stronka popularyzatorska, ale tym razem naukowa, a nie rolnicza. Prowadzona przez Finkę obecnie mieszkającą w Szwajcarii. Tworzyła już teksty dla GLP i Biofortified (kolejni branżolubni). Na temat NN napisała dwa wpisy:

  • w 2015 roku wpis bagatelizujący wpływ NN na tle innych czynników.
  • W 2017 roku twierdzący że badanie CEH nie daje jednoznacznych wyników.

Ma u mnie dużego plusa za to, że wytyka manipulację z podawaniem suchej liczby uli, a nawet zarzuca to samemu GLP. Ale w paru innych kwestiach jednak powiela narrację.

W pierwszym artykule znajdziemy informację o tym, że wycofanie NN doprowadziłoby do ich zastąpienia przez gorsze pestycydy. Odniesienie do danych Croplife, czyli już całkiem oficjalnej organizacji lobbystycznej. Poziom 1 według maili.
Jest również infografika, na której wpływ neonikotynoidów został zepchnięty na sam dół:

Infografika pokazująca rzeczy szkodzace pszczołom. Jej nagłówek mówi, że szkodniki mają najgorszy wpływ na ich zdrowie. Widać też sześć czynników, wpisanych w kółka o różnym rozmiarze i wyróżnionych różnymi rozmiarami czcionki. Kółko odpowiadające pestycydom jest małe i umieszczone na dole

Źródło: Thoughtscapism.

We wpisie numer dwa mamy odwołanie do tabelki Entine’a, tej na bazie odrzuconych danych. Drugim podanym źródłem jest artykuł Henry’ego Millera (ten skompromitowany, wspomniany wcześniej)

Pomniejsi komentujący

Powyższe przykłady pochodzą z popularnych stron. Ale oprócz nich znajdziemy też sporo aktywności w sekcjach komentarzy. Gdy jakaś osoba wyraża swój niepokój, nieraz ktoś uspokaja: „pszczoły mają się dobrze, poczytaj ten świetny artykuł!”. Po czym wstawia link do któregoś z artykułów Entine’a.

Na tym etapie już trudno odróżnić, kto jest realnym kontem, a kto branżowym trollem. Należałoby przeczesać sekcje komentarzy na różnych stronach i wyłapać, jakie konta się powtarzają. Do zrobienia, ale upierdliwe.

Wiem o tym, bo swego czasu w taki właśnie sposób stworzyłem wpis „Biotechnologiczne farmy trolli”. Pokazuję w nim trzy konta nadzwyczaj aktywne w sekcji komentarzy YouTube’a.

Jedno z nich, o imieniu Duke, jest autorem 885 komentarzy z mojego zbioru. Zwykle broniących branży korporolniczej. O NN raczej nie pisał… Ale znalazłem go też na Facebooku (a przynajmniej konto o identycznym imieniu, nazwisku i poglądach). Dodał tu komentarz pod pewnym postem I Fucking Love Science:

Duke

Varroa destructor is the biggest bee killer around the world, pesticides are at the bottom of the list.

Dyskusja w Polsce

W naszym kraju nie było pszczelej apokalipsy, a Polska w kwestii NN idzie za Unią. Czyli zakazy stosowania zapraw dotyczyły również nas. Ale w szczególnych przypadkach minister rolnictwa mógł je uchylić.

I tak też zdarzyło się w roku 2017. 19 czerwca powołano nowego ministra. Krótko potem, 9 lipca, wydał warunkową zgodę na stosowanie zapraw neonikotynoidowych. Rozgorzała ostra dyskusja.

Artykuły w „Polityce”

Jednym z najszybciej reagujących był Marcin Rotkiewicz, dziennikarz gazety „Polityka”. Zaledwie kilka dni po decyzji, 13 lipca, opublikował artykuł broniący neonikotynoidów. Znajdziemy tam:

  • Odbicie piłeczki – dlaczego przeciwnicy krytykują NN, kiedy w rolnictwie ekologicznym dopuszcza się do użytku siarczan miedzi?
    Zwrócę uwagę, że jest o samym dopuszczeniu, czyli że jest gdzieśtam na liście; nie ma natomiast porównania jego powszechności czy efektów z tymi samymi wartościami dla NN.

  • Cytat naukowca, Burgetta z Uniwersytetu Stanu Oregon, twierdzący że wśród przyczyn wymierania pszczół dałby pestycydom miejsce 11 na 10.
    Ten sam cytat jest również wyróżniony w zakładce informacyjnej Genetic Literacy Project.

  • Przyczyny [rozpadu kolonii] nie są do końca rozpoznane, ale główny podejrzany to pasożytujące na pszczołach roztocza oraz przenoszone przez nie wirusy.

  • [Po poprzednim zakazie] rolnicy w Europie powrócili do używania starszych i bardziej szkodliwych pestycydów.

Wśród linkowanych stron znajdziemy ponadto dwie od Risk Mongera oraz jedną od Genetic Literacy Project.

Co ciekawe, w tej samej „Polityce”, tylko że rok wcześniej, znajdziemy artykuł Przemka Berga o zgoła innym wydźwięku, piszący o złym wpływie na pszczoły. Opiera się na wynikach wielkiego badania CEH.

To Tylko Teoria

Z autorem tego bloga czasem się zgadzam, czasem nie. Cenię na przykład to, że krytykuje cyfrową inwigilację i wpływ wielkich platform na społeczeństwo. Albo demaskuje popularnych szarlatanów. Mogę się też zgodzić z opisem najnowszego wpisu, „Prawda nie obroni się sama”.

Udostępniony post z bloga To Tylko Teoria, z podpisem mówiącym że prawda nie obroni się sama

Ale jeśli chodzi o neonikotynoidy… spójrzmy na wpisy z jego bloga związane z tym tematem:

  1. „Wymieranie pszczół. Czy naprawdę istnieje takie zjawisko?” z 20 czerwca 2018 roku.
  2. „Skutki zakazania neonikotynoidów” z 15 grudnia 2018 roku.
  3. „Czy pszczoły wymierają?” z 15 maja 2019 roku.

Autor udostępnił te same wpisy na innych stronach, takich jak Facebook, Twitter, Wykop.

Napisał również artykuł o NN w gazecie Newsweek, na temat ich nieszkodliwości dla człowieka (23 lipca 2018 roku). Wydaje się to stawianiem chochoła, bo debata kręci się raczej wokół pszczół, nie ludzi.

O naszych owadach jest tymczasem tylko jeden akapit (rolnik opryskał za dnia, pszczoły zmarły. Ale oburzenie niesłuszne, bo gdyby pryskał w nocy, to by żyły). Ani słowa o tym, że cała afera kręci się wokół zaprawy, która jest czymś trwalszym.

Skutki zakazania NN? Oczywiście powrót gorszych rzeczy:

[zakazowi] gorąco kibicowali owi ekoaktywiści i niektórzy naukowcy. Robili to pomimo ostrzeżeń specjalistów, że [NN zostaną zastąpione przez] bardziej toksyczne środki

Źródło: Newsweek. Skróty moje.

Pisze też, że decyzja europejskiej agencji EFSA o zakazie jest krytykowana. Ale źródłem tego stwierdzenia jest strona AgriBusiness Global – której sama nazwa wiele sugeruje.
Linkuje ona do raportu European Crop Protection Association, czyli jawnej grupy interesów (Crop Protection oznacza środki ochrony roślin, czyli pestycydy; nic więcej).

Pod wpisem numer jeden znajdziemy informację – napisaną niewyróżniającą się czcionką – że powstał „we współpracy z Polskim Stowarzyszeniem Ochrony Roślin” (PSOR). A cóż to takiego?

PSOR

Nazwa może brzmieć nieco oficjalnie, ale tak naprawdę prywatne organizacje też mogą umieszczać w nazwie przymiotnik „polski”, nie jest to ograniczone. Tak jest też w tym przypadku, to całkiem prywatna i malutka (trzyosobowa według dokumentów finansowych) grupa.

Na własnej stronie piszą, że są organizacją reprezentującą producentów środków chemicznych do użytku rolniczego – w tym właśnie Bayera i Syngentę.

Sama organizacja PSOR prowadzi również własne kampanie edukacyjne. Mówią między innymi o odpowiedzialnym pryskaniu, czyli wieczorami, kiedy pszczół nie ma na polu. Rozdają internetowym mikrocelebrytom paczki z nasionami, żeby mogli wysiewać łąki kwiatowe i je publikować z hasłem „Pomagamy pszczołom”.

Ogólnie sympatyczna inicjatywa, ale ma też ciemniejszą stronę. Na rozdawanej paczce umieszczono hasło całej ich szerszej kampanii: „Pryskane? Nie szkodzi!”. A także wzmiankę, że pszczołom „zagrażają głównie choroby, wirusy i utrata siedlisk, a w mniejszym stopniu – błędy w praktykach rolniczych i pszczelarskich”.

Fragment ulotki rozdawanej przez PSOR. Na niebieskim tle widać biały tekst piszący krótko o tym, co szkodzi pszczołom. Obok widać uśmiechniętą rysunkową pszczołą, a w dolnej części rzędy uli

Źródło: Instagram. Wybaczcie jakość, ale to spore zbliżenie.

Sugeruje nam to, że szkodzi tylko stosowanie nieodpowiedzialne. Że kontrowersji nie ma, a firma wspiera pszczoły. Nie dowiemy się o zaprawie nasiennej, o tym że obecną względną stabilność zawdzięczamy zakazom. Ani o tym, że branża próbuje te zakazy uchylić.

Sama kampania wokół pszczół była tylko jedną z kilku, jakie prowadzili. Ale to temat na przyszłość.

Węglowy Szowinista

Krótko po pierwszym wpisie To Tylko Teorii pojawił się inny, również trzymający stronę NN. Opublikował go 15 lipca 2018 roku autor bloga Węglowy Szowinista.

Liczebność pszczół w USA jest najwyższa od 20 lat. Aha - warto nadmienić, że większość tej notki traktuje o hodowlanych pszczołach (…). Nie oznacza to, że CCD nie dotyka dziko żyjących pszczół.

Mamy tu uczciwe przyznanie, że są dwa rodzaje owadów, ale potem już nic więcej. Sens: „są jakieśtam dzikie pszczoły. Ale miodne mają się dobrze w USA, a na świecie jeszcze lepiej”.

Te słowa są jednocześnie bezpośrednim linkiem do jakiegoś obrazka ze stronki Agprofessional. Link już niestety wygasł, ale wciąż widać nazwę pliku. To bees-sygenta4.jpg [sic], co sugeruje jakiś materiał od Syngenty.

Równie ciekawe są inne źródła spod wpisu Węglowego. Znajdziemy tam nieco znajomych nazw:

  • 3 odniesienia do Genetic Literacy Project;
  • requiem od Risk Mongera;
  • filmik od Freethink (ten sam, który podrzucała Farm Babe);
  • artykuł Rotkiewicza z „Polityki”;
  • artykuł Jona Entine’a ze Slate’a z 30 czerwca 2017 r.;
  • artykuł ze strony Thoughtscapism.

16 lipca 2018 roku wpis Węglowego Szowinisty został udostępniony na Facebooku przez inny profil popularyzatorski, Crazy Naukę.

Uwaga! Naukowy Bełkot

Kanał z YouTube’a „Uwaga! Naukowy Bełkot” opublikował 3 czerwca 2017 r. filmik „Czy pszczoły rzeczywiście masowo giną”.

Sam film jest całkiem w porządku. Wspomina o różnych rzeczach szkodzących pszczołom, o neonikotynoidach od okolic 13. minuty. Pokazuje chronologię zdarzeń, wspomina nawet o konfliktach interesów podczas badań.

Pod koniec opinia autora nieco się jednak pokrywa z narracją branżową. Mówi, że plony bez tych środków chemicznych byłyby dużo gorsze, że wróciłyby groźniejsze opryski.
Ponadto jednym ze źródeł jest wpis Risk Mongera z 2015 roku, skupiony głównie na uderzaniu w pewnego naukowca, Goulsona, którego Zaruk nazywa pogardliwie activist scientist.

Jakiś czas później, 2 grudnia 2021 r., UNB opublikował na innym swoim kanale film „Pestycydy nie dają pszczołom spać”, w którym uczciwie przyznaje, że rola pestycydów była jednak nieco większa, niż podawał wcześniej.
Ten drugi film przeszedł jednak bez większego echa – zdobył ponad 38 tys. wyświetleń w porównaniu z ponad 270 tys., które nastukał ten pierwszy.

Inne profile

O sprawie wypowiedziało się parę profili, które nie prowadzą własnych, zewnętrznych stron, i komunikują się raczej krótkimi notkami.

Przykładowo profil „Uniwersytety dla nauki, pajace do cyrku” (skądinąd fajnie punktujący szarlatanów) opublikował 11 lipca 2018 roku notkę będącą głównie krytyką faktu, że skrytykowano ministra za nadzwyczajne zezwolenie.

W poście linkują do requiem Risk Mongera. W komentarzu pod spodem dodali też link do artykułu Entine’a z gazety Slate.
Autor Węglowego Szowinisty śmieszkuje w komentarzach, że głupio udostępniać ich posta, bo bardziej wyróżnia się wtedy nagłówek aktywistów niż link do Risk Mongera.

Jest też trochę krytyki ze strony czytelników:

Ania Sz.

Poproszę jakieś wiarygodne wyniki badań, a nie cytować strony internetowe. Bo ja do tej pory czytałam tylko takie, które wykazywały ogromną szkodliwość neonikotynoidow dla pszczół.

Uniwersytety dla nauki, pajace do cyrku

To wcale nie oznacza, że zbanowanie tych środków poprawi sytuację pszczół i rolnictwa.

Ania Sz.

Argumenty poproszę, najlepiej poparte opublikowanymi wynikami badań.

W komentarzach zmieniłem pojedyncze literówki.

Linki do trzech badań, tyle że krytyczne wobec środków, wrzucił ktoś inny. Zaś Ania nie doczekała się odpowiedzi.

Podsumowanie

Tak to wyglądają sprawy wokół neonikotynoidów. Widzimy, jak narracja płynie z góry, jest powielana przez siatkę powiązanych stron, a następnie popularyzatorów. Na pewnym etapie trudno już rozpoznać, kto wierzy w bajeczkę, a kto tylko ją opowiada.
Tak działa dezinformacja.

Opinia publiczna się waha. A za kulisami, na poziomie politycznym, stale trwają próby przywrócenia zapraw nasiennych. Firmy chcą obalić zakazy Unii i zrobić z niej drugie USA. A różne profile wrzucają uśmiechnięte pszczoły i szepczą, że nic się nie dzieje.

Nie planuję orzekać, czy neonikotynoidy na pewno są szkodliwe. Z jakimi poglądami ktoś odwiedził tę stronę, z takimi może wyjść, nie będę się gniewał :wink:

Mam natomiast nadzieję, że dadzą niektórym do myślenia przykłady międzynarodowych manipulacji i lobbingu. Gdyby coś było nie tak… To czy sieć organizacji tak zwodniczych, tak uciekających od transparentności, kiedykolwiek by nam o tym powiedziała?

Ale dobra strona jest taka, że ich lobbyści i sympatycy to nie pszczoły. Jeśli raz się ten cały kram zdemaskuje, wyjaśni i zneutralizuje, to nie będą w stanie szybko go odtworzyć.
A my stopniowo się uodparniamy. Trochę jak dzikie pszczoły, które potrafią strząsnąć z siebie dręcza. W czasie gdy potulne miodne są wysysane w najlepsze.

I tego nam życzę na koniec – żebyśmy nie dali się dręczyć żadnym wrednotom.
Do zobaczenia w kolejnych wpisach! :smile: